Musiałam poprosić teściową o oddanie kluczy: Bo przestałam czuć się u siebie we własnym domu
— Znowu była w naszej sypialni. — Myśl ta uderzyła mnie jak grom, gdy zobaczyłam, że moja ulubiona poduszka leży na innym końcu łóżka. Znowu. Przez chwilę stałam w progu, ściskając torbę z zakupami, i czułam, jak narasta we mnie złość pomieszana z bezradnością.
— Mamo, nie musisz codziennie przychodzić — powiedziałam kiedyś nieśmiało, gdy spotkałyśmy się na klatce schodowej. Uśmiechnęła się szeroko, jakby nie słyszała mojego tonu. — Ależ kochanie, ja tylko podlewam kwiatki! I sprawdzam, czy wszystko w porządku. Wiesz, jak to jest — dodała, ściskając mnie za ramię.
Wiedziałam. Wiedziałam aż za dobrze. Od kiedy z Arturem wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu na Pradze, jego mama stała się nieodłączną częścią naszego życia. Na początku wydawało mi się to nawet urocze — jej troska, domowe ciasta podrzucane w niedzielę, drobne naprawy, których sama nie potrafiłabym zrobić. Ale potem zaczęły się drobiazgi: przestawione rzeczy w kuchni, wyprane moje swetry (oczywiście skurczone), a nawet zmienione pościele.
— To tylko na wszelki wypadek — tłumaczył Artur, gdy pierwszy raz poprosiłam go, żeby porozmawiał z mamą. — Gdyby coś się stało, gdyby trzeba było odebrać paczkę albo podlać kwiaty… Przecież ona chce dobrze.
Chciała dobrze. Ale ja przestałam czuć się u siebie we własnym domu.
Pamiętam dzień, kiedy wróciłam wcześniej z pracy. Był środek tygodnia, padał deszcz, a ja miałam ochotę tylko na gorącą herbatę i ciszę. Otworzyłam drzwi i usłyszałam szum wody w łazience. Zamarłam. Przez chwilę myślałam, że to Artur wrócił wcześniej, ale wtedy zobaczyłam jej płaszcz na wieszaku.
— O, Justynko! — zawołała teściowa zza drzwi łazienki. — Już wychodzę! Wstawiłam pranie, bo widziałam, że kosz był pełny.
Stałam jak słup soli. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam krzyczeć, ale tylko skinęłam głową i weszłam do kuchni. Tam czekał na mnie świeżo upieczony sernik i kartka: „Zostaw dla Arturka!”
Wieczorem próbowałam porozmawiać z mężem.
— Artur, ja tak nie mogę. Ona tu jest codziennie! Przestawia mi rzeczy, pierze moje ubrania… Czuję się jak gość we własnym domu!
Westchnął ciężko.
— Przesadzasz. Mama chce pomóc. Poza tym to jej mieszkanie — przypomniał mi po raz setny.
To była prawda. Mieszkanie należało do jego rodziców. Dostaliśmy je „w prezencie” na ślubie — z tym że formalnie właścicielką była teściowa.
Z każdym dniem czułam się coraz bardziej osaczona. Zaczęłam zamykać kosmetyki w szafce na klucz i chować ulubione książki do kartonu pod łóżkiem. Przestałam zapraszać przyjaciółki — bałam się, że teściowa wpadnie znienacka i zacznie komentować bałagan albo to, co pijemy do kawy.
Najgorsze przyszło pewnego sobotniego poranka.
Obudziłam się wcześnie i postanowiłam zrobić śniadanie do łóżka dla Artura. W kuchni usłyszałam szuranie kluczem w zamku. Była siódma rano.
— Dzień dobry! — zawołała teściowa radośnie. — Pomyślałam, że zrobię wam naleśniki!
Artur był zachwycony. Ja miałam ochotę wyjść i nigdy nie wracać.
Po tej sytuacji zaczęły się kłótnie.
— To jest nasz dom! — krzyczałam do Artura.
— To jest dom mojej mamy! — odpowiadał spokojnie.
Czułam się zdradzona. Nie tak wyobrażałam sobie małżeństwo.
Zaczęłam unikać domu. Zostawałam dłużej w pracy, chodziłam na długie spacery po Warszawie, czasem siadałam sama w kawiarni i płakałam nad kawą. Moje życie zamieniło się w nieustanny stres i poczucie winy.
W końcu zadzwoniła do mnie mama.
— Justynko, co się dzieje? Słyszałam od cioci Basi, że wyglądasz na zmęczoną…
Wybuchłam płaczem.
— Mamo, ja już nie mogę… Ona tu jest cały czas! Nie mam gdzie uciec!
Mama milczała przez chwilę.
— Musisz postawić granice. To twój dom tak samo jak jej syna.
Tej nocy długo nie spałam. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym wszystkim: o ślubie, o obietnicach, o tym mieszkaniu na Pradze pachnącym świeżością i nadzieją na nowe życie.
Następnego dnia postanowiłam działać.
Czekałam aż Artur wyjdzie do pracy i zadzwoniłam do teściowej.
— Pani Aniu… musimy porozmawiać — zaczęłam drżącym głosem.
Przyszła po godzinie. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stole w kuchni.
— Pani Aniu… Bardzo doceniam wszystko, co pani dla nas robi… Ale ja już nie daję rady. Potrzebuję prywatności. Proszę oddać mi klucze do mieszkania.
Zapanowała cisza tak gęsta, że słyszałam tykanie zegara na ścianie.
— Justynko… Ależ ja tylko chciałam pomóc… — wyszeptała teściowa ze łzami w oczach.
— Wiem… Ale ja muszę poczuć się u siebie. Proszę…
Oddała mi klucze bez słowa i wyszła powoli, jakby nagle postarzała się o dziesięć lat.
Wieczorem Artur wrócił do domu i zobaczył mnie zapłakaną przy stole.
— Co się stało?
Opowiedziałam mu wszystko: o moim strachu, o poczuciu obcości we własnym domu, o rozmowie z jego mamą.
Był wściekły.
— Jak mogłaś ją tak potraktować? Przecież ona chciała dobrze!
Nie rozmawialiśmy przez dwa dni. Potem zaczął wracać coraz później z pracy. Czułam się winna i samotna jak nigdy dotąd.
Minęły tygodnie zanim sytuacja się uspokoiła. Teściowa przestała przychodzić bez zapowiedzi. Artur powoli zaczął rozumieć moje uczucia — choć nigdy mi tego nie powiedział wprost.
Czasem zastanawiam się, czy zrobiłam dobrze. Czy miałam prawo postawić granicę? Czy można być szczęśliwym w domu, który formalnie należy do kogoś innego?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy odważyliście się kiedyś zawalczyć o siebie kosztem rodzinnych relacji?