Ciotka, która rządzi naszym życiem – czy rodzina ma granice?

– Nie zamierzam tego robić, Piotrze! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając w dłoniach rachunek za prąd, który właśnie przyszedł pocztą. Mój mąż patrzył na mnie bezradnie, jakby nie rozumiał, że to już nie jest tylko kwestia pieniędzy. To kwestia godności.

– Aniu, proszę cię… To tylko prezent dla ciotki Heleny. Raz w roku – próbował mnie uspokoić, ale w jego głosie słyszałam zmęczenie. Wiedział, że to nie pierwszy raz i na pewno nie ostatni.

Ciotka Helena była legendą w naszej rodzinie. Od zawsze narzucała wszystkim swoją wolę. Każdy ślub, chrzciny, imieniny – wszystko musiało być po jej myśli. Ale w tym roku przeszła samą siebie. Zadzwoniła do mnie tydzień temu, nie pytając nawet, jak się czujemy po tym, jak Piotr stracił pracę.

– Aniu, kochana, na moje urodziny chcę nową mikrofalówkę. Ale nie byle jaką! Tę z funkcją grilla i rozmrażania. Widziałam taką w Media Expert za 899 złotych. Zbierzcie się z resztą rodziny i kupcie mi ją. W końcu jestem najstarsza i zasługuję na coś porządnego – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Wtedy jeszcze próbowałam się śmiać z tej sytuacji. Ale kiedy zadzwoniłam do szwagra Marka i usłyszałam w słuchawce jego cichy głos:

– Aniu, ja już nie mam z czego dokładać… Wiesz, że Zosia jest chora i wszystko idzie na leki…

Poczułam się jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Wszyscy milczeli, bali się sprzeciwić ciotce. Bo przecież „rodzina to świętość”, „nie wolno się kłócić”, „ciotka się obrazi”.

Wróciłam myślami do dzieciństwa. Pamiętam święta u babci, kiedy ciotka Helena rozstawiała wszystkich po kątach. Mama płakała w kuchni, bo ciotka skrytykowała jej sernik. Tata wychodził na papierosa, żeby nie wybuchnąć przy stole. Wtedy obiecałam sobie, że nigdy nie pozwolę nikomu tak traktować mojej rodziny.

A jednak… Minęły lata, a ja znów stałam pod ścianą. Piotr patrzył na mnie z wyrzutem:

– Aniu, jeśli jej nie kupimy tej mikrofalówki, będzie wojna. Wiesz jaka ona jest…

– A jeśli kupimy? Co wtedy? Myślisz, że to się skończy? – zapytałam cicho.

Zapanowała cisza. W tej ciszy usłyszałam własne serce bijące jak oszalałe. Przypomniałam sobie zeszłoroczne urodziny ciotki – wtedy zażyczyła sobie nowy telefon. Dwa lata temu – ekspres do kawy. Zawsze „na raty”, zawsze „bo jej się należy”.

Wieczorem usiadłam przy stole z kartką papieru i długopisem. Zaczęłam liczyć: rachunki, raty kredytu, wydatki na dzieci. Zostało nam 120 złotych do końca miesiąca. A ciotka chce prezent za prawie dziewięćset.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa:

– Aniu, słyszałam, że jeszcze nie kupiliście prezentu dla Heleny… Ona już się denerwuje…

– Mamo, nie stać nas – odpowiedziałam szczerze.

– Ależ dziecko! Rodzina to rodzina! Jakoś się złożycie…

Poczułam się jakby wszyscy byli przeciwko mnie. Nawet własna matka Piotra nie rozumiała naszej sytuacji.

Wieczorem usiedliśmy z Piotrem przy stole. Dzieci spały, a my milczeliśmy przez długą chwilę.

– Może powinniśmy jej powiedzieć prawdę? – zaproponowałam nieśmiało.

– Że co? Że nas nie stać? Ona tego nie zrozumie…

– Ale jeśli nikt jej tego nie powie, to nigdy się nie zmieni!

Piotr spuścił głowę.

– Boję się…

Wtedy poczułam gniew. Nie na niego – na całą tę sytuację. Na to, że przez lata pozwalaliśmy ciotce rządzić naszym życiem.

Następnego dnia zadzwoniłam do Heleny.

– Ciociu, muszę być szczera. Nie stać nas na taki prezent. Piotr stracił pracę, Marek ma chore dziecko… Proszę cię o zrozumienie.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– No to chyba sobie żartujesz! Ja całe życie wam pomagałam! Teraz wy macie mi odmówić?! – wrzasnęła.

– Ciociu…

– Nie chcę was widzieć na moich urodzinach! – rzuciła i rozłączyła się.

Przez chwilę czułam ulgę. Potem przyszło poczucie winy i strach przed tym, co będzie dalej.

Wieści szybko rozeszły się po rodzinie. Teściowa zadzwoniła z pretensjami:

– Jak mogliście?! Helena jest wściekła! Cała rodzina będzie was obgadywać!

Przez kilka dni czułam się jak trędowata. Nikt nie dzwonił, nikt nie pytał jak się czujemy. Nawet Marek milczał.

Ale potem wydarzyło się coś niespodziewanego. Zadzwoniła do mnie Zosia – żona Marka.

– Aniu… Dziękuję ci. Dzięki tobie Marek pierwszy raz od lat spał spokojnie. Może teraz coś się zmieni?

Poczułam łzy w oczach. Może właśnie o to chodziło? Żeby ktoś pierwszy powiedział „dość”?

Minął miesiąc. Ciotka dalej się nie odzywała. Rodzina podzieliła się na dwa obozy: tych „za ciotką” i tych „za nami”. Ale ja pierwszy raz od dawna czułam spokój.

Czasem patrzę na Piotra i widzę ulgę w jego oczach. Może straciliśmy część rodziny – ale odzyskaliśmy siebie.

Czy naprawdę musimy poświęcać własne szczęście dla czyichś kaprysów? Gdzie kończy się lojalność wobec rodziny, a zaczyna lojalność wobec siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?