Walka o dom dziadka: „Opiekowaliśmy się nim, a oni dostali wszystko” – historia, która rozdziera rodzinę
— To nie jest sprawiedliwe, mamo! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni dziadkowego domu, tego samego, w którym przez ostatnie trzy lata opiekowałam się nim dzień w dzień. Za oknem padał deszcz, a krople bębniły o parapet jakby wtórowały mojemu roztrzęsieniu. Mama patrzyła na mnie bezradnie, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą.
— Wiem, Aniu. Ale testament jest testamentem…
Testament. To słowo brzmiało jak wyrok. Przez trzy lata rezygnowałam z własnego życia, by być przy dziadku. Zostawiłam pracę w Warszawie, wróciłam do rodzinnego miasteczka pod Lublinem. Każdego ranka podawałam mu leki, gotowałam ulubioną zupę ogórkową, słuchałam tych samych historii o wojnie i młodości. Kiedy miał gorszy dzień, trzymałam go za rękę i powtarzałam, że wszystko będzie dobrze.
A teraz? Teraz okazało się, że dom — ten dom, który był dla mnie wszystkim — przypadł w spadku mojej ciotce Halinie i jej synowi Pawłowi. Ciotka przez ostatnie lata pojawiała się tu tylko na święta, a Paweł nawet nie dzwonił do dziadka na imieniny.
Pamiętam dzień pogrzebu. Stałam przy trumnie, a Halina teatralnie ocierała łzy chusteczką. Paweł stał obok niej, z rękami w kieszeniach płaszcza, znudzony całą sytuacją. Po mszy podeszła do mnie i powiedziała:
— Aniu, wiem, że byłaś blisko z tatą… Ale musisz zrozumieć, że dom to rodzinna własność. Tata chciał, żebyśmy wszyscy mieli do niego dostęp.
Zacisnęłam pięści. Chciałam jej powiedzieć, że przez ostatnie lata nawet nie zapytała dziadka, jak się czuje. Ale tylko skinęłam głową i odeszłam.
Kilka dni później spotkaliśmy się u notariusza. Siedzieliśmy w dusznym pokoju — ja z mamą po jednej stronie stołu, Halina z Pawłem po drugiej. Notariusz czytał testament monotonnie, jakby to była lista zakupów. „Dom wraz z działką przekazuję córce Halinie oraz wnukowi Pawłowi.”
Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
Po powrocie do domu mama próbowała mnie pocieszać:
— Może Halina pozwoli ci tu zostać…
Ale wiedziałam, że to niemożliwe. Już następnego dnia Paweł zadzwonił:
— Anka, musimy się dogadać co do twojego wyprowadzki. Chcemy sprzedać dom jak najszybciej.
— Wyprowadzić się? — powtórzyłam głucho. — Przecież opiekowałam się dziadkiem! To był jego dom!
— Testament jest jasny — odpowiedział chłodno.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w koszmarze. Każda rzecz w tym domu przypominała mi dziadka: stary zegar z kukułką, który zawsze spóźniał się o pięć minut; zdjęcie babci na komodzie; zapach świeżo pieczonego chleba unoszący się z kuchni. Wiedziałam jednak, że muszę się spakować.
Przyszła do mnie sąsiadka, pani Zosia.
— Aniu, kochanie… Wszyscy wiedzą, ile dla niego zrobiłaś. To niesprawiedliwe.
— Ale co mi po tym? — odpowiedziałam ze łzami w oczach. — Prawo jest po ich stronie.
W nocy nie mogłam spać. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym, jak bardzo życie potrafi być okrutne. Czy naprawdę warto być dobrym człowiekiem? Czy poświęcenie ma sens?
Mama próbowała przekonać Halinę do zmiany decyzji:
— Halino, Ania nie ma gdzie pójść. Może mogłaby tu zostać?
— Nie przesadzaj — odpowiedziała ciotka chłodno przez telefon. — Przecież to nasz dom. Ania jest młoda, poradzi sobie.
W końcu nadszedł dzień wyprowadzki. Spakowałam swoje rzeczy do kilku kartonów. Ostatni raz przeszłam się po domu — dotknęłam framugi drzwi, spojrzałam na ogród pełen kwiatów, które sadziłam z dziadkiem każdego lata.
Na schodach spotkałam Pawła.
— Szkoda, że tak wyszło — powiedział bez przekonania.
Nie odpowiedziałam. Wyszłam na deszcz i poczułam ulgę pomieszaną z żalem.
Znalazłam małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Praca w sklepie spożywczym nie dawała mi satysfakcji ani poczucia sensu. Każdego dnia wracałam myślami do tamtego domu i do dziadka.
Czasem spotykam Halinę na ulicy. Odwraca wzrok albo udaje, że mnie nie widzi. Paweł podobno sprzedał dom za dobrą cenę i kupił sobie nowe auto.
Ludzie mówią: „Rodzina jest najważniejsza”. Ale co zrobić, gdy rodzina staje się twoim największym rozczarowaniem?
Często pytam siebie: czy gdybym wiedziała, jak to się skończy, zrobiłabym to samo? Czy warto być dobrym dla innych kosztem siebie? Może wy też mieliście podobne doświadczenia? Jak sobie z tym poradziliście?