Cztery lata milczenia – dziś poprosiłam o pomoc

– Znowu nie zapłaciłeś za prąd, Michał? – zapytałam cicho, ale w moim głosie drżała złość, której nie potrafiłam już dłużej tłumić.

Michał nawet nie podniósł wzroku znad telefonu. – Przecież mówiłem, że oddam ci w przyszłym tygodniu. Mam teraz trudny okres w pracy.

To było jak echo, które słyszałam od czterech lat. Cztery lata obietnic, cztery lata tłumaczeń, cztery lata samotności w związku. Przez chwilę miałam ochotę rzucić czymś o ścianę, ale tylko zacisnęłam pięści i wyszłam do kuchni. Znowu ja musiałam zapłacić rachunki, zrobić zakupy, zadbać o wszystko. Michał był ode mnie osiem lat starszy, miał już za sobą jedno małżeństwo i syna z tamtego związku. Kiedy się poznaliśmy, wydawał mi się dojrzały, opiekuńczy, taki… odpowiedzialny. Po rozwodzie wrócił do rodziców na warszawskim Ursynowie. Wtedy wydawało mi się to rozsądne – przecież każdy może mieć trudniejszy moment w życiu.

Zaczęliśmy się spotykać. Byłam wtedy świeżo po studiach, pełna energii i marzeń. Michał imponował mi swoim doświadczeniem, opowieściami o pracy w agencji reklamowej, znajomościach. Szybko zamieszkaliśmy razem – ja wynajmowałam kawalerkę na Mokotowie. On miał tylko kilka walizek i laptopa. Wprowadził się i… tak już zostało.

Na początku wszystko wydawało się normalne. Michał mówił, że musi stanąć na nogi po rozwodzie, że alimenty na syna są wysokie, że szef go wykorzystuje. Rozumiałam to. Pracowałam jako nauczycielka angielskiego w podstawówce i dorabiałam korepetycjami. Nie zarabiałam kokosów, ale starczało nam na skromne życie.

Z czasem jednak zauważyłam, że Michał coraz częściej prosi mnie o pieniądze – na bilet miesięczny, na lunch w pracy, na prezent dla syna. Zawsze obiecywał, że odda. Czasem oddawał – drobne kwoty, czasem w ogóle zapominał. Zaczęłam prowadzić notatki w telefonie, żeby wiedzieć, ile już mu pożyczyłam. Po roku kwota przekroczyła 10 tysięcy złotych.

Moja mama powtarzała: – Kinga, on cię wykorzystuje! Ale ja nie chciałam tego słyszeć. Wierzyłam, że Michał się ogarnie. Przecież kochałam go. Chciałam być tą lepszą żoną niż jego była.

Wszystko zmieniło się po narodzinach naszej córki, Zosi. Michał był zachwycony przez pierwsze tygodnie – robił zdjęcia, wrzucał je na Facebooka, chwalił się znajomym. Ale kiedy przyszły pierwsze nieprzespane noce i kolki, nagle zaczął znikać z domu coraz częściej pod pretekstem pracy lub spotkań z synem z poprzedniego małżeństwa.

Zostawałam sama z dzieckiem i rachunkami. Michał przynosił do domu coraz mniej pieniędzy. Czasem przynosił tylko paragon z Żabki i mówił: – Kupiłem mleko dla Zosi.

Wtedy zaczęły się nasze kłótnie. Najpierw ciche pretensje, potem coraz głośniejsze awantury. Michał zarzucał mi brak zrozumienia: – Nie wiesz, jak ciężko jest być ojcem na dwa domy! Ty masz tylko jedno dziecko!

Czułam się winna. Może rzeczywiście byłam zbyt wymagająca? Może powinnam być bardziej wyrozumiała? Ale kiedy po raz kolejny musiałam pożyczać pieniądze od rodziców na czynsz, coś we mnie pękło.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie jego była żona, Agata.
– Kinga, przepraszam, że dzwonię… Ale Michał od dwóch miesięcy nie płaci alimentów na Antka. Czy wszystko u was w porządku?

Zatkało mnie. Przecież mówił mi, że płaci regularnie! Zaczęłam łączyć fakty – te „dodatkowe wydatki”, które niby miał na syna, a które znikały gdzieś bez śladu.

Po tej rozmowie długo płakałam. Michał wrócił późno w nocy.
– Gdzie byłeś? – zapytałam bez siły.
– U kolegi z pracy. Mieliśmy burzę mózgów przed ważnym projektem.
– Agata dzwoniła. Mówiła, że nie płacisz alimentów.

Michał pobladł.
– Co ona ci nagadała? To nieprawda! Ona zawsze robi ze mnie potwora!

Nie miałam już siły się kłócić. Następnego dnia poszłam do pracy z podkrążonymi oczami i bólem głowy.

W szkole koleżanka z pokoju nauczycielskiego spojrzała na mnie uważnie:
– Kinga… wszystko w porządku?
– Tak… po prostu jestem zmęczona.
Ale wiedziałam, że to nie tylko zmęczenie fizyczne – to zmęczenie życiem w ciągłym napięciu.

Wieczorem usiadłam przy kuchennym stole z kartką i długopisem. Spisałam wszystkie wydatki z ostatnich miesięcy: czynsz, prąd, gaz, przedszkole Zosi, zakupy spożywcze… Wszystko pokrywałam ja lub moi rodzice.

Kiedy Michał wrócił do domu, czekałam na niego z tą kartką.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
– O czym? Jestem zmęczony po pracy…
– O pieniądzach. O tym, że od czterech lat utrzymuję naszą rodzinę sama. O tym, że nie płacisz alimentów na Antka i okłamujesz mnie.

Michał usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę milczał.
– Kinga… Ja naprawdę próbuję… Ale mam długi po rozwodzie… Szef mi nie płaci na czas… Nie chcę ci dokładać problemów…
– Ale już je masz! – wybuchłam. – Nie mogę dłużej udawać, że wszystko jest w porządku! Potrzebuję twojej pomocy! Potrzebuję partnera!

Po raz pierwszy od dawna zobaczyłam łzy w jego oczach.
– Przepraszam… Nie chciałem cię skrzywdzić…

Nie wiem, czy to była prawda czy tylko kolejna wymówka. Ale tego wieczoru coś się zmieniło. Michał zaczął szukać dodatkowej pracy – dorabiał jako kierowca Ubera po godzinach. Zaczął regularnie przelewać mi pieniądze na wspólne konto. Ale nasze relacje już nigdy nie wróciły do dawnej beztroski.

Zosia często pyta:
– Mamo, dlaczego tata jest taki smutny?
Nie umiem jej odpowiedzieć inaczej niż: – Tata ma teraz trudny czas.

Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy warto było tyle lat milczeć? Czy miłość naprawdę usprawiedliwia wszystko? A może powinnam była wcześniej zawalczyć o siebie?

Czy ktoś z was też kiedyś bał się poprosić o pomoc? Jak długo można udawać przed samym sobą?