Teściowa kupiła nam dom, a mój mąż zamknął jej drzwi przed nosem. Czy naprawdę jestem między młotem a kowadłem?

— Nie chcę jej tu widzieć, rozumiesz? — Paweł stał w progu nowego domu, zaciśnięte pięści i oczy pełne gniewu.

Pachniało jeszcze świeżą farbą, a ja tuliłam na rękach naszego rocznego synka, który właśnie przysnął po kolejnym ataku kolki. Moja mama, Danuta, stała na podjeździe z bukietem kwiatów i uśmiechem, który powoli gasł, gdy usłyszała słowa Pawła. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał — tylko ja i ten wybór: mąż czy matka?

Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Byliśmy z Pawłem świeżo po ślubie, ja na urlopie macierzyńskim, on pracował w firmie budowlanej. Mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu na Pradze, gdzie ściany były cienkie jak papier, a sąsiadka z dołu wiecznie narzekała na płacz dziecka. Mama widziała, jak bardzo się męczymy. Pewnego dnia zaproponowała: „Marto, mam trochę oszczędności. Chciałabym wam pomóc. Kupię wam dom.”

Nie mogłam uwierzyć. Dom! Z ogrodem, miejscem na huśtawkę dla synka, ciszą i przestrzenią. Paweł był sceptyczny od początku.

— Twoja matka zawsze musi mieć ostatnie słowo — mruknął wtedy. — A teraz będzie miała klucz do naszego życia.

Próbowałam go przekonać:

— Przecież to prezent! Nie musimy jej oddawać pieniędzy. Chce nam pomóc.

— Nie ma nic za darmo — odpowiedział tylko.

Mama była szczęśliwa, kiedy podpisywała akt notarialny. „To wasz dom. Ja nie będę się wtrącać.” Ale Paweł nie wierzył.

Pierwsze tygodnie były cudowne. Synek spał spokojniej, ja mogłam wyjść do ogrodu z kawą. Mama przyjeżdżała raz w tygodniu z obiadem albo świeżymi bułkami. Nigdy nie zostawała długo. Ale Paweł coraz częściej zamykał się w sobie.

Pewnego dnia wróciłam ze spaceru i zobaczyłam mamę stojącą przed zamkniętymi drzwiami. Paweł był w środku.

— Co się stało? — zapytałam.

Mama próbowała się uśmiechnąć:

— Nic, kochanie. Paweł powiedział, że dziś nie jest dobry dzień.

Weszłam do domu i wybuchłam:

— Dlaczego jej nie wpuściłeś?

Paweł spojrzał na mnie chłodno:

— Bo to nasz dom. Chcę mieć tu spokój. Nie chcę jej kontroli.

Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. Mama dzwoniła rzadziej. Czułam się rozdarta — wdzięczna za dom, ale też lojalna wobec Pawła. On twierdził, że mama chce nas kontrolować; ona mówiła, że chce tylko pomóc.

Pewnego wieczoru usiadłam z Pawłem przy stole.

— Może przesadzasz? Ona naprawdę chce dobrze.

— Ty jej nie znasz tak jak ja moją matkę — odpowiedział cicho. — Mój ojciec przez nią nigdy nie miał własnego zdania. Ja nie chcę tego powtórzyć.

Zrozumiałam wtedy coś ważnego: Paweł boi się utraty kontroli nad własnym życiem. Ale czy to znaczy, że mamy odrzucić pomoc?

Mama przestała przyjeżdżać bez zapowiedzi. Zaczęła dzwonić przed każdą wizytą, a czasem tylko zostawiała torbę z zakupami pod drzwiami i odjeżdżała bez słowa.

Czułam się winna wobec niej i wobec Pawła. Zaczęłam mieć problemy ze snem. Synek płakał coraz częściej — czy wyczuwał napięcie?

W końcu postanowiłam porozmawiać z mamą szczerze.

— Mamo, Paweł czuje się… osaczony. Może powinniśmy trochę ograniczyć kontakty?

Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach:

— Marto, ja tylko chciałam wam pomóc. Nigdy nie chciałam być ciężarem.

Przytuliłyśmy się długo. Wiedziałam, że ją ranię, ale nie widziałam innego wyjścia.

W domu atmosfera była napięta jak struna. Paweł był milczący, ja rozbita między dwoma światami.

Pewnej nocy usiadłam sama w kuchni i zaczęłam płakać. Czy naprawdę można być lojalnym wobec wszystkich? Czy muszę wybierać między matką a mężem?

Kilka dni później mama zadzwoniła:

— Marto, znalazłam sobie mieszkanie na drugim końcu miasta. Nie będę wam przeszkadzać.

Serce mi pękło.

Dziś siedzę w tym pięknym domu i czuję pustkę. Paweł jest spokojniejszy, ale ja straciłam coś ważnego — bliskość z mamą.

Czy naprawdę każda pomoc musi mieć swoją cenę? Czy można być szczęśliwym, gdy ktoś inny cierpi przez nasze wybory? Co byście zrobili na moim miejscu?