Rozwód po sześćdziesiątce – czy można jeszcze zacząć od nowa?

– Tadeusz, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – głos Anny odbił się echem w pustym salonie. Siedziałem przy stole, patrząc przez okno na szare, listopadowe niebo. Ostatnio coraz częściej łapałem się na tym, że nie słucham. Że nie chcę słuchać. Że nie mam już siły słuchać.

Anna mówiła o wnukach. Znowu. O tym, jak Krzysio nauczył się nowych słówek po angielsku, jak Zosia dostała piątkę z matematyki. O tym, jak bardzo im tam dobrze, jak bardzo za nimi tęskni. Każdego dnia te same rozmowy, te same zdjęcia na WhatsAppie, te same łzy w oczach żony, kiedy kończyła rozmowę z synem.

A ja? Ja czułem się coraz bardziej przezroczysty. Jakby moje życie skończyło się wtedy, gdy syn wyjechał do Niemiec. Przez czterdzieści lat byłem mężem, ojcem, pracownikiem PKP. Wszystko miało swój porządek: praca, dom, rodzina. A teraz? Teraz miałem tylko ciszę i wspomnienia.

Pamiętam dzień, kiedy Anna po raz pierwszy powiedziała: „Może pojedziemy do nich na święta?”. W jej oczach była nadzieja, ale ja wiedziałem, że nie chcę tam jechać. Nie chciałem być gościem w życiu własnego syna. Nie chciałem patrzeć, jak radzi sobie beze mnie.

Zacząłem coraz częściej wychodzić z domu. Najpierw na krótkie spacery po osiedlu, potem do parku, aż w końcu trafiłem do biblioteki miejskiej. Tam poznałem Marię. Miała siwe włosy spięte w kok i ciepły uśmiech. Pracowała jako wolontariuszka, pomagała starszym ludziom wybierać książki. Zaczęliśmy rozmawiać o literaturze, o życiu, o samotności.

– Pan wygląda na smutnego – powiedziała pewnego dnia Maria.
– Może trochę – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– Samotność potrafi być gorsza niż choroba – dodała cicho.

Te słowa trafiły mnie prosto w serce. Bo ja byłem samotny. Nawet mając żonę obok siebie, czułem się samotny jak nigdy wcześniej.

Z Marią spotykaliśmy się coraz częściej. Najpierw w bibliotece, potem na kawie w pobliskiej kawiarni. Rozmawialiśmy godzinami o wszystkim – o młodości, o marzeniach, o tym, co nas boli i czego żałujemy. Przy niej czułem się znów żywy.

W domu Anna coraz częściej pytała:
– Gdzie byłeś tak długo?
– Na spacerze – odpowiadałem wymijająco.
– Z kim? – jej głos stawał się coraz bardziej podejrzliwy.

Zacząłem kłamać. Najpierw drobne kłamstwa: że spotkałem starego kolegę z pracy, że musiałem coś załatwić w urzędzie. Potem już sam nie wiedziałem, co jest prawdą, a co wymówką.

W końcu Anna znalazła wiadomości od Marii na moim telefonie.
– Kim jest Maria? – zapytała zimnym głosem.
– Przyjaciółką – odpowiedziałem cicho.
– Przyjaciółką? Po tylu latach małżeństwa szukasz sobie przyjaciółki?

Wtedy pierwszy raz od lat pokłóciliśmy się naprawdę poważnie. Anna płakała, krzyczała, wyrzucała mi wszystko: że jestem egoistą, że myślę tylko o sobie, że porzucam rodzinę dla obcej kobiety.

A ja? Ja milczałem. Bo wiedziałem, że nie potrafię już wrócić do tego życia sprzed Marii. Że nie chcę wracać.

Przez kolejne tygodnie w domu panowała atmosfera grobowa. Anna przestała ze mną rozmawiać. Jadaliśmy osobno, spaliśmy osobno. Każdy dzień był jak kara.

W końcu podjąłem decyzję.

– Chcę rozwodu – powiedziałem pewnego wieczoru.
Anna spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Rozwód? W tym wieku? Zwariowałeś?
– Nie jestem szczęśliwy – odpowiedziałem spokojnie.
– A ja? Myślisz tylko o sobie! Co powiesz synowi? Co powiesz wnukom?

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Bałem się reakcji syna bardziej niż czegokolwiek innego.

Kiedy zadzwoniłem do niego i powiedziałem mu o wszystkim, długo milczał po drugiej stronie słuchawki.
– Tato… jesteś pewien? Mama jest załamana…
– Jestem pewien – odpowiedziałem drżącym głosem.

Syn przestał się do mnie odzywać na kilka miesięcy. Anna płakała codziennie. Ja czułem się jak najgorszy człowiek na świecie.

Ale z Marią byłem szczęśliwy. Po raz pierwszy od lat czułem się kochany i potrzebny. Chodziliśmy razem do kina, gotowaliśmy wspólnie obiady, planowaliśmy krótkie wycieczki poza miasto.

Mimo to każdego wieczoru dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Czy miałem prawo odejść? Czy wolno mi było szukać szczęścia na starość?

Czasami budziłem się w nocy zlany potem i myślałem o Annie – o tym, jak bardzo ją zraniłem. Myślałem o synu i wnukach, których być może już nigdy nie zobaczę tak blisko jak dawniej.

Ale potem patrzyłem na Marię i wiedziałem, że nie potrafiłbym już wrócić do dawnego życia.

Dziś mam 67 lat i zaczynam wszystko od nowa. Czasami boję się przyszłości bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ale wiem jedno: życie jest za krótkie na udawanie szczęścia.

Czy miałem prawo wybrać siebie? Czy egoizm to zawsze coś złego? Może czasem trzeba zaryzykować wszystko, żeby jeszcze raz poczuć się naprawdę żywym…