Dom babci, ciężar miłości i odpowiedzialności

– Mamo, babcia znowu zapomniała wyłączyć gaz. Sąsiedzi zadzwonili do mnie, bo czuć było zapach na klatce. Nie możemy już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku – powiedziałam drżącym głosem do telefonu, stojąc w kuchni babcinego domu, gdzie jeszcze unosił się lekki zapach spalenizny.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko cichy szum telewizora. W końcu mama westchnęła ciężko:

– Zosia, babcia zostawiła ci dom. Teraz twoja kolej się nią zająć.

Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Przecież to nie tak miało wyglądać. Owszem, babcia przepisała mi dom w testamencie, ale nigdy nie myślałam, że stanie się to tak szybko i w takich okolicznościach. Miałam swoje życie w Warszawie, pracę, przyjaciół, plany. A teraz miałam zostać opiekunką osiemdziesięcioletniej kobiety w małym miasteczku pod Radomiem?

– Mamo, przecież ty jesteś jej córką… – zaczęłam niepewnie.

– Ja już swoje zrobiłam. Przez lata się nią opiekowałam. Teraz twoja kolej. Poza tym… – zawahała się – …masz dom. To sprawiedliwe.

Rozłączyła się, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Stałam przez chwilę w kuchni, patrząc na stare kafelki i firanki pamiętające czasy PRL-u. Babcia siedziała w fotelu w salonie, patrzyła przez okno na ogród, który kiedyś był jej dumą. Teraz zarósł chwastami.

Przez następne dni próbowałam znaleźć inne rozwiązanie. Rozmawiałam z kuzynką Kasią – ta miała troje dzieci i męża za granicą. „Nie dam rady, Zośka, ledwo ogarniam swoje życie” – powiedziała bez cienia wyrzutów sumienia. Dzwoniłam do opieki społecznej – lista oczekujących na dom opieki była długa na lata.

W końcu wróciłam do babcinego domu z walizką i laptopem. Próbowałam pracować zdalnie, ale babcia co chwilę czegoś potrzebowała: herbaty, pomocy przy toalecie, rozmowy. Czasem była pogodna i opowiadała historie z młodości – jak poznała dziadka na potańcówce w remizie, jak pracowała w sklepie mięsnym za komuny. Innym razem była rozdrażniona, podejrzliwa, pytała o mamę i dziwiła się, dlaczego nie wracam do Warszawy.

Zaczęły się noce bez snu – babcia budziła się co godzinę, wołała mnie po imieniu albo szukała nieistniejących rzeczy. Raz znalazłam ją na schodach o drugiej w nocy – chciała „iść do sklepu po mleko”. Bałam się o nią i o siebie.

Mama dzwoniła rzadko. Gdy już odebrała telefon, mówiła krótko:

– Dasz radę, Zosia. To tylko kwestia czasu.

Ale czas się dłużył. Mijały tygodnie, potem miesiące. Moja praca wisiała na włosku – szef coraz częściej pytał o terminy i efekty. Przyjaciele przestali dzwonić – nie miałam siły rozmawiać o niczym innym niż babcia.

Pewnego dnia babcia upadła w łazience. Znalazłam ją leżącą na zimnych płytkach, płakała cicho jak dziecko:

– Zosiu… przepraszam…

Podniosłam ją z trudem i wtedy pierwszy raz poczułam do niej żal. Nie za to, że jest chora czy słaba – za to, że cała rodzina zostawiła mnie z tym ciężarem sama.

Wieczorem zadzwoniłam do mamy:

– Mamo, ja już nie daję rady. Potrzebuję pomocy.

– Przesadzasz – usłyszałam chłodno. – Każdy musi kiedyś dorosnąć.

Wtedy wybuchłam:

– A ty kiedy dorosniesz? Kiedy przestaniesz uciekać od odpowiedzialności?

Mama milczała długo.

– Nie rozumiesz… Ja też mam swoje życie…

Rozłączyłam się pierwsza.

Następnego dnia przyszła sąsiadka pani Halina z ciastem drożdżowym.

– Dziecko, ty tu zwiędniesz jak ta róża pod oknem – powiedziała cicho. – Może pogadaj z księdzem albo psychologiem? Nie możesz być sama z tym wszystkim.

Zadzwoniłam do psychologa gminnego. Rozmowa była trudna – płakałam przez pół godziny. Usłyszałam wtedy coś ważnego:

– Pani Zosiu, opieka nad bliskim to nie kara ani obowiązek ponad siły. Ma pani prawo prosić o pomoc i stawiać granice.

Zaczęłam szukać wsparcia – znalazłam wolontariuszkę z Caritasu, która przychodziła dwa razy w tygodniu. Zorganizowałam babci rehabilitację domową. Powoli odzyskiwałam oddech.

Mama przyjechała raz – na imieniny babci. Siedziałyśmy przy stole w milczeniu.

– Wiesz… – zaczęła niepewnie – …może powinnam była ci bardziej pomóc.

Spojrzałam na nią długo:

– Może jeszcze nie jest za późno?

Babcia patrzyła na nas zamglonym wzrokiem i uśmiechała się lekko.

Dziś wiem jedno: dom to nie tylko ściany i dach nad głową. To także ciężar miłości i odpowiedzialności, który czasem przygniata bardziej niż stare mury.

Czy można kochać kogoś i jednocześnie mieć mu za złe to, że zmienia nasze życie? Czy rodzina to obowiązek czy wybór? Może każdy z nas musi sam sobie odpowiedzieć na te pytania.