Dom, który miał być naszym azylem: Gdy syn wrócił z propozycją, która wszystko zmieniła
– Mama, musimy porozmawiać. Teraz. – głos Bartka rozbrzmiał w kuchni, gdzie z Andrzejem właśnie kończyliśmy układać kafelki pod oknem. Zamarłam z fugą w dłoni, czując jak serce zaczyna mi walić. Bartek nie był typem, który dramatyzuje bez powodu.
Spojrzałam na Andrzeja. On też poczuł napięcie – odłożył kielnię i otarł czoło rękawem roboczej koszuli. Bartek stał w progu, z torbą podróżną i miną, jakby miał zaraz wybuchnąć płaczem albo wrzasnąć. Przez chwilę miałam ochotę go przytulić, ale coś mnie powstrzymało.
– Co się stało? – zapytałam cicho.
Bartek spojrzał na nas oboje. – Muszę wam coś zaproponować. I wiem, że to nie będzie łatwe.
Cisza wypełniła kuchnię. Przez okno wpadało czerwcowe słońce, odbijając się od świeżych kafli. Dziesięć lat pracy – każda cegła, każda deska, każda noc spędzona na planowaniu i marzeniach o tym domu na Mazurach. Nasz azyl po latach harówki w Warszawie.
Bartek usiadł przy stole, a ja i Andrzej naprzeciwko niego. Przez chwilę patrzył na swoje dłonie, jakby szukał w nich odwagi.
– Dostałem propozycję pracy w Olsztynie – zaczął powoli. – Takiej, o której zawsze marzyłem. Ale…
Zawiesił głos. Andrzej chrząknął nerwowo.
– Ale co?
– Ale nie stać mnie na mieszkanie. Wynajmy są kosmiczne, a kredytu mi nie dadzą bez wkładu własnego. I wtedy pomyślałem… Może moglibyśmy zamieszkać tu wszyscy? Ja, Ania i mały Staś. Przynajmniej na kilka lat. Dom jest duży…
Poczułam, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. Przez dziesięć lat ten dom był naszym wspólnym marzeniem – moim i Andrzeja. Miał być miejscem ciszy, spokoju, odpoczynku od miejskiego zgiełku i problemów. Miał być nagrodą za lata wyrzeczeń.
A teraz Bartek chce tu zamieszkać z rodziną? Z wnukiem, którego widujemy raz na miesiąc? Z synową, która zawsze patrzy na mnie z dystansem?
– Bartek… – zaczęłam ostrożnie. – To nie jest takie proste.
Andrzej milczał. Widziałam po nim, że walczy ze sobą. Zawsze był twardy, ale dla Bartka zrobiłby wszystko.
Bartek spojrzał na mnie błagalnie.
– Mamo, wiem, że to wasz dom. Ale ja naprawdę nie mam innego wyjścia. Ania już się zgodziła…
W tej chwili do kuchni wbiegła Ania z małym Stasiem na rękach. Chłopiec rzucił się do Andrzeja:
– Dziadku! Patrz, co narysowałem!
Andrzej uśmiechnął się blado i pogłaskał wnuka po głowie.
– Piękny domek, Stasiu – powiedział cicho.
Ania stanęła obok Bartka i spojrzała na mnie wyczekująco.
– Pani Krystyno… My naprawdę nie chcemy przeszkadzać. Możemy mieszkać tylko na górze, będziemy pomagać w ogrodzie…
Poczułam narastającą złość i bezradność jednocześnie. Przez tyle lat marzyłam o tym, żeby mieć swój kąt – bez hałasu, bez wiecznego sprzątania po innych, bez kompromisów. A teraz miałabym znów dzielić przestrzeń? Słuchać płaczu dziecka w nocy? Kłócić się o to, kto myje łazienkę?
Ale widziałam też strach w oczach Bartka. I nadzieję w oczach Ani.
Wieczorem usiedliśmy z Andrzejem na tarasie. Słońce zachodziło nad jeziorem, a ja nie mogłam powstrzymać łez.
– Co robimy? – zapytałam cicho.
Andrzej westchnął ciężko.
– Nie wiem, Kryśka. Zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza…
– Ale czy nasze marzenia już się nie liczą?
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak śmietana. Bartek chodził spięty, Ania starała się być miła, Staś biegał po ogrodzie jak szalony. Ja nie mogłam spać po nocach – rozważałam wszystkie za i przeciw.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Bartka z Anią przez uchylone drzwi:
– Moja mama nigdy nie była egoistką… Ale boję się, że tym razem powie „nie”.
– A jeśli powie? – zapytała Ania cicho.
– To będziemy musieli wrócić do Warszawy i żyć dalej jak dotąd…
Wtedy coś we mnie pękło. Przypomniałam sobie własnych rodziców – jak nigdy nie mieliśmy miejsca dla siebie, jak zawsze musieliśmy się dostosowywać do innych. Czy naprawdę chcę być taka sama?
Następnego dnia poprosiłam wszystkich do salonu.
– Bartek, Aniu… – zaczęłam drżącym głosem. – Możecie tu zamieszkać. Ale musimy ustalić zasady. Każdy ma swoją przestrzeń i obowiązki. I… proszę was tylko o jedno: szanujcie nasze potrzeby tak samo jak my wasze.
Bartek rzucił mi się na szyję ze łzami w oczach.
– Dziękuję, mamo! Obiecuję!
Ania uśmiechnęła się przez łzy i ścisnęła moją dłoń.
Wieczorem siedziałam sama na tarasie i patrzyłam na jezioro. Czułam ulgę i żal jednocześnie. Czy to była dobra decyzja? Czy można być szczęśliwym, rezygnując z własnych marzeń dla innych?
Może dom to nie tylko ściany i dach – może to ludzie pod jednym dachem? Ale czy ja też jeszcze się tu odnajdę?
Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między własnym szczęściem a szczęściem bliskich? Jak podjęliście tę decyzję?