Między miłością a zdradą: Historia, której nie chciałam napisać

– Nie wierzę ci, Aniu! – Antoni rzucił kluczami o stół, a ja poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. – Mama mówiła, że próbujesz mnie zmanipulować. Że chcesz mnie odciąć od rodziny!

Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z siebie cały ten brud ostatnich miesięcy. Ale nie dało się. Słowa Ruby, jego matki, wciąż dźwięczały mi w uszach: „On nie powinien ci ufać. Ty jesteś nikim. Moja rodzina nie odda ci tego mieszkania.”

A przecież wszystko zaczęło się tak niewinnie. Poznaliśmy się z Antonim na studiach w Krakowie. On – cichy chłopak z Nowej Huty, ja – dziewczyna z małego miasteczka pod Tarnowem. Oboje bez grosza przy duszy, wynajmujący pokoje w starych kamienicach. Marzyliśmy o własnym kącie, o życiu bez wiecznego liczenia pieniędzy.

Kiedy umarł ojciec Antoniego, zostawił mu dwupokojowe mieszkanie na osiedlu Widok. To był nasz bilet do lepszego życia. Antoni był dumny – pierwszy raz miał coś własnego. Ja byłam szczęśliwa, bo widziałam w tym szansę na wspólną przyszłość.

Ale wtedy pojawiła się Ruby. Zawsze była obecna gdzieś w tle – kobieta twarda jak stal, samotnie wychowująca syna po rozwodzie. Nigdy nie ukrywała, że uważa mnie za zagrożenie. „On jest wszystkim, co mam” – powtarzała do znudzenia.

Z początku próbowałam ją zrozumieć. Zapraszałam na obiady, dzwoniłam z życzeniami na imieniny. Ale ona patrzyła na mnie jak na intruza. Pewnego dnia usłyszałam przez przypadek jej rozmowę z Antonim:

– Synku, ona chce cię wykorzystać. Zobaczysz, zostawi cię z niczym.

Antoni próbował mnie bronić, ale coraz częściej wracał do domu spięty, milczący. Zaczęły się kłótnie o drobiazgi: o to, kto kupił mleko, kto zapomniał wyrzucić śmieci. Ale prawdziwa wojna zaczęła się dopiero wtedy, gdy postanowiliśmy się zaręczyć.

– To nie jest dobry pomysł – powiedziała Ruby podczas rodzinnego obiadu. – Najpierw niech Ania coś wniesie do tego związku. Ty masz mieszkanie, ona nic.

Poczułam się upokorzona. Moja mama całe życie wynajmowała mieszkania i nigdy nie miała nic swojego. Ojciec odszedł, gdy byłam mała. Wiedziałam, jak to jest być nikim w oczach innych.

Mimo wszystko Antoni poprosił mnie o rękę. Byłam szczęśliwa – przez chwilę. Bo zaraz potem Ruby zaczęła rozpuszczać plotki w rodzinie: że manipuluję Antonim, że chcę przejąć mieszkanie po jego ojcu.

Pewnego dnia Antoni wrócił do domu blady jak ściana.

– Mama chce iść do sądu – powiedział cicho. – Twierdzi, że powinniśmy jej oddać część mieszkania.

Nie mogłam uwierzyć. Przecież to nie ona była właścicielką! Ale Ruby była nieugięta. Wynajęła prawnika i złożyła pozew: „Zostałam skrzywdzona przez byłego męża i jego syna. Należy mi się rekompensata.”

Rozpoczęła się batalia sądowa, która trwała dwa lata. Każda rozprawa była jak wyrok śmierci dla naszego związku. Antoni coraz częściej nocował u matki, tłumacząc się „zmęczeniem”. Ja płakałam po nocach, bo nie miałam już siły walczyć.

W międzyczasie straciłam pracę w księgarni – szefowa nie chciała zatrudniać kogoś „z problemami rodzinnymi”. Musiałam dorabiać sprzątaniem mieszkań i korepetycjami z polskiego dla dzieci sąsiadów.

Wszystko zaczęło się sypać. Nasze zaręczyny przestały mieć znaczenie – zamiast planować ślub, liczyliśmy pieniądze na adwokata.

Pamiętam jedną z ostatnich rozmów z Antonim:

– Może powinniśmy się rozstać? – zapytał bez emocji.
– A co z nami? Z tym wszystkim?
– Nie wiem już nawet, kim jesteśmy.

Ruby wygrała sprawę częściowo – sąd przyznał jej niewielką rekompensatę za „wkład w wychowanie syna”. Ale to wystarczyło, żeby zniszczyć nasze plany na przyszłość. Antoni sprzedał mieszkanie i oddał matce część pieniędzy. Resztę przeznaczył na spłatę długów po procesie.

Zostałam sama w wynajmowanym pokoju na Prądniku Czerwonym. Bez pracy, bez narzeczonego, bez marzeń o wspólnym domu.

Czasem spotykam Antoniego na ulicy – wygląda na starszego niż jest. Ruby podobno wyjechała do siostry do Niemiec i już nie wróciła.

Zastanawiam się czasem: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy warto było walczyć o miłość za wszelką cenę? A może powinnam była wcześniej odejść i oszczędzić sobie tego bólu?

Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a rodziną partnera? Jak poradziliście sobie z taką sytuacją?