Teściowa pod jednym dachem: Jak jeden gość zmienił całe nasze życie
— Znowu zostawiłaś kubek na stole? — głos pani Haliny rozbrzmiał w kuchni, zanim jeszcze zdążyłam otworzyć oczy na dobre. Była szósta rano, a ja już czułam, jak narasta we mnie irytacja. Przez pięć lat naszego małżeństwa z Michałem wypracowaliśmy własny rytm: śniadania w łóżku w niedzielę, wieczorne rozmowy przy herbacie, drobne nieporozumienia rozwiązywane półsłówkami. Nasze mieszkanie na warszawskim Mokotowie było ciasne, ale nasze.
Wszystko zmieniło się trzy miesiące temu, kiedy teściowa zadzwoniła z wiadomością, że jej blok idzie do remontu i przez najbliższe pół roku nie będzie mogła tam mieszkać. Michał, jak to Michał, nie potrafił odmówić. — Przecież to tylko na chwilę — powiedział wtedy, obejmując mnie ramieniem. — Mama nie sprawi nam kłopotu.
Od pierwszego dnia jej obecności czułam się jak gość we własnym domu. Pani Halina była kobietą zasad: śniadanie o siódmej, obiad punkt dwunasta, kolacja przed dziewiętnastą. Każde odstępstwo od tej rutyny komentowała z wyraźnym niezadowoleniem. — Nie rozumiem, jak można jeść śniadanie po ósmej — mówiła, patrząc na mnie z dezaprobatą. — To niezdrowe.
Początkowo starałam się nie zwracać uwagi na jej uwagi. Uśmiechałam się uprzejmie, sprzątałam po sobie szybciej niż zwykle, gotowałam obiady według jej wskazówek. Ale z każdym dniem czułam, jak tracę kontrolę nad własnym życiem. Nawet Michał zaczął się zmieniać. Coraz częściej przytakiwał matce, a nasze wieczorne rozmowy zamieniły się w krótkie wymiany zdań o pracy i rachunkach.
Pewnego wieczoru, kiedy wróciłam zmęczona po pracy, zastałam panią Halinę w naszej sypialni. Przesuwała moje ubrania w szafie. — Twoje rzeczy zajmują za dużo miejsca — powiedziała bez cienia skruchy. — Musisz się nauczyć organizacji.
— Mamo, to nie jest twoja szafa — próbowałam zachować spokój, ale głos mi zadrżał.
— Ale to mój syn! — odparła ostro. — Chcę dla was dobrze.
Tego wieczoru po raz pierwszy pokłóciliśmy się z Michałem naprawdę poważnie. — Przesadzasz — powiedział zirytowany. — Mama jest gościem, musimy jej pomóc.
— A kto pomoże mnie? — zapytałam cicho, ale on już wyszedł z pokoju.
Z każdym dniem czułam się coraz bardziej niewidzialna. Pani Halina krytykowała wszystko: sposób, w jaki myję naczynia, jak prasuję koszule Michała, nawet to, że kupuję za dużo warzyw. — Kiedyś ludzie nie mieli takich fanaberii — powtarzała z przekąsem.
Próbowałam rozmawiać z Michałem, ale on wydawał się coraz bardziej zamknięty w sobie. Zaczął wracać później z pracy, unikał rozmów o matce. W końcu zaczęłam unikać własnego domu. Zostawałam dłużej w pracy, spotykałam się z koleżankami na kawie, byle tylko nie wracać do tej dusznej atmosfery.
Pewnego dnia pani Halina znalazła mój pamiętnik. Przeczytała go i przyszła do mnie z wyrzutem:
— Tak o mnie myślisz? Że jestem tyranem?
Zamarłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Było mi wstyd i byłam wściekła jednocześnie.
— To moje prywatne zapiski — wykrztusiłam.
— W tym domu nie ma tajemnic — odpowiedziała chłodno.
Tego wieczoru spakowałam kilka rzeczy i wyszłam bez słowa. Poszłam do Magdy, mojej przyjaciółki ze studiów. Siedziałyśmy do późna, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę.
Następnego dnia Michał zadzwonił do mnie dziesięć razy. W końcu odebrałam.
— Wrócisz? — zapytał cicho.
— Nie wiem — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Przez kolejne dni próbował mnie przekonać do powrotu. Obiecywał rozmowę z matką, zmianę sytuacji. Ale ja już wiedziałam, że coś się we mnie złamało.
Po tygodniu wróciłam tylko po swoje rzeczy. Pani Halina patrzyła na mnie z triumfem w oczach. Michał stał obok niej, bezradny i milczący.
Teraz mieszkam sama w wynajętej kawalerce na Pradze. Czasem budzę się w nocy i zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej. Czy powinnam była walczyć bardziej o swoje miejsce? Czy rodzina zawsze musi oznaczać rezygnację z siebie?
Może ktoś z was miał podobną sytuację? Jak poradzić sobie z kimś, kto przekracza granice w imię „dobra rodziny”? Czy kompromis zawsze jest możliwy?