Między bohaterem a czarnym charakterem: Historia matki, która została sama

– Mamo, nie przesadzaj, tata po prostu lepiej nas rozumie – usłyszałam przez telefon głos mojej córki, Oli. Siedziałam na kanapie w naszym starym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, ściskając w dłoni kubek zimnej już herbaty. W oknie odbijała się moja twarz – zmęczona, z cieniami pod oczami.

– Olu, ja tylko pytam, czy przyjedziecie na obiad w niedzielę. Dawno się nie widzieliśmy…

– Mamo, mamy z Kubą plany. Może innym razem. – Jej głos był chłodny, jakby mówiła do obcej osoby.

Odłożyłam telefon i przez chwilę siedziałam w ciszy. W kuchni cicho tykał zegar. Znowu byłam sama. Od miesięcy próbowałam odbudować relację z dziećmi po powrocie z Anglii, gdzie przez kilka lat pracowałam jako opiekunka osób starszych. Wysyłałam im pieniądze, dzwoniłam, pisałam listy. Ale kiedy wróciłam… wszystko było inne.

Mój mąż, Andrzej, odszedł ode mnie pięć lat temu. Zakochał się w młodszej kobiecie – Magdzie, naszej sąsiadce z parteru. Pamiętam ten dzień jak dziś. Siedzieliśmy przy stole w kuchni.

– Anka, muszę ci coś powiedzieć – zaczął wtedy Andrzej, unikając mojego wzroku.

– Co się stało? – zapytałam, czując narastający niepokój.

– To koniec. Zakochałem się w Magdzie. Wyprowadzam się.

Nie płakałam wtedy. Byłam w szoku. Przez kolejne tygodnie żyłam jak automat – praca, dom, dzieci. A potem przyszły sprawy majątkowe. Andrzej zażądał połowy mieszkania. Musiałam sprzedać nasz dom rodzinny i kupić mniejsze mieszkanie na kredyt.

Ola i Kuba zostali ze mną, ale coraz częściej spędzali czas u ojca i Magdy. Andrzej kupił im nowoczesne telefony, zabierał na wycieczki do Zakopanego i nad morze. Ja mogłam im zaoferować tylko ciepły obiad i rozmowę po szkole.

Kiedy wyjechałam do Anglii, żeby spłacić kredyt i zapewnić dzieciom lepszy start, miałam nadzieję, że zrozumieją moje poświęcenie. Ale po powrocie poczułam się jak intruz we własnym domu.

Pewnego wieczoru Kuba przyszedł do mnie po pieniądze na nowy rower.

– Mamo, tata mówił, że jak nie dasz mi na rower, to on kupi mi sam.

– Kuba, przecież dopiero co kupiliśmy ci buty do piłki…

– U taty nie muszę się tłumaczyć! – krzyknął i trzasnął drzwiami.

Zostałam sama w kuchni, patrząc na pusty talerz po kolacji. Czułam się jak wróg własnych dzieci. Andrzej był dla nich bohaterem – spełniał ich zachcianki, nie stawiał granic. Ja byłam tą złą – wymagającą, zmęczoną i wiecznie nieobecną.

Często wracałam myślami do czasów, gdy byliśmy rodziną. Wspólne święta, wyjazdy na Mazury, wieczory przy planszówkach. Teraz Ola i Kuba traktowali mnie jak obowiązek.

Pewnego dnia zadzwoniła Magda.

– Aniu, może porozmawiamy? Dzieci są coraz bardziej zamknięte w sobie…

– Myślisz, że to moja wina? – zapytałam ostro.

– Nie o to chodzi… Po prostu może warto spróbować razem coś zrobić?

Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam rozmawiać z kobietą, która rozbiła moją rodzinę.

W pracy też nie było łatwo. Pracowałam jako księgowa w małej firmie budowlanej na Ursynowie. Szef często krzyczał na mnie za drobne błędy.

– Pani Aniu, znowu pomyliła pani faktury! – wrzeszczał pan Marek.

Wracałam do domu wykończona psychicznie i fizycznie. Marzyłam tylko o tym, żeby ktoś mnie przytulił i powiedział: „Wszystko będzie dobrze”.

W weekendy próbowałam zaprosić dzieci na wspólne gotowanie albo spacer po Łazienkach.

– Mamo, nie mam czasu – powtarzała Ola.

Kuba nawet nie odbierał telefonu.

Czułam się coraz bardziej samotna. Znajomi odsunęli się ode mnie po rozwodzie. Wszyscy byli zajęci swoimi rodzinami.

Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i płakałam cicho do poduszki. Czy naprawdę jestem taka zła? Czy to wszystko moja wina?

W pracy poznałam Ewę – samotną matkę dwójki dzieci.

– Anka, nie jesteś sama – powiedziała pewnego dnia przy kawie. – Moje dzieci też wolą być u ojca. On jest tym fajnym rodzicem…

Zaczęłyśmy spotykać się częściej. Ewa namówiła mnie na terapię dla samotnych matek.

Na pierwszym spotkaniu długo milczałam. W końcu powiedziałam:

– Czuję się niewidzialna dla własnych dzieci…

Inne kobiety kiwały głowami ze zrozumieniem.

Zaczęłam powoli odbudowywać siebie. Zapisałam się na jogę, zaczęłam czytać książki o relacjach rodzinnych. Próbowałam rozmawiać z dziećmi bez pretensji.

Pewnego dnia Ola przyszła do mnie zapłakana.

– Mamo… pokłóciłam się z tatą i Magdą… Mogę u ciebie zostać?

Przytuliłam ją mocno.

– Zawsze możesz na mnie liczyć – powiedziałam cicho.

To był pierwszy raz od lat, kiedy poczułam się potrzebna jako matka.

Z Kubą było trudniej. Nadal był zamknięty w sobie i rzadko się odzywał. Ale zaczęliśmy razem chodzić na mecze Legii Warszawa – to była nasza wspólna pasja sprzed lat.

Minęły miesiące. Relacje z dziećmi powoli zaczęły się poprawiać. Ale blizny pozostały.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy matka zawsze musi być tą złą? A może czasem warto po prostu być… sobą?