„Masz miesiąc, żeby się wyprowadzić. Potrzebuję być sama”: Matka wyrzuca dwie córki z domu

– Masz miesiąc, żeby się wyprowadzić. Potrzebuję być sama – powiedziała mama, patrząc mi prosto w oczy. Jej głos był spokojny, ale w oczach widziałam zmęczenie i coś jeszcze – może żal? Moja młodsza siostra, Ania, stała obok mnie, ściskając w dłoniach kubek z herbatą. Zamarłyśmy obie.

– Ale… mamo? – wydusiłam z siebie. – Przecież… gdzie mamy pójść?

Mama odwróciła wzrok. – Jesteście dorosłe. Ja już nie daję rady. Potrzebuję przestrzeni dla siebie. To nie jest wasz dom na zawsze.

Wtedy poczułam, jakby ktoś wyrwał mi grunt spod nóg. Miałam dwadzieścia cztery lata, Ania była dwa lata młodsza. Studiowałyśmy w Warszawie, ale mieszkałyśmy z mamą na Bródnie, bo nie było nas stać na wynajem. Ojciec zmarł nagle pięć lat temu – zawał serca podczas powrotu z pracy. Od tego czasu wszystko się zmieniło.

Mama zamknęła się w sobie. Pracowała jako pielęgniarka na trzy zmiany, wracała zmęczona i rozdrażniona. Często nie rozmawiałyśmy ze sobą całymi dniami. Ale nigdy nie sądziłam, że nadejdzie taki dzień.

– Może… możemy coś zmienić? Pomóc ci bardziej? – próbowała Ania.

– Już próbowałyście – przerwała jej mama. – Ale ja muszę być sama. To moja decyzja.

Pamiętam, jak po tej rozmowie zamknęłyśmy się z Anią w naszym pokoju. Siedziałyśmy na łóżku, patrząc na siebie bez słów. W końcu Ania zaczęła płakać.

– Co teraz zrobimy? – zapytała przez łzy.

Nie wiedziałam. Czułam się zdradzona przez własną matkę. Przecież zawsze byliśmy rodziną. Zawsze trzymaliśmy się razem, nawet gdy było ciężko.

Następne dni były jak koszmar na jawie. Mama unikała nas, wychodziła wcześniej do pracy, wracała późno. W domu panowała cisza, którą przerywały tylko nasze szeptane rozmowy z Anią.

Zaczęłyśmy szukać mieszkania do wynajęcia. Okazało się, że nawet najtańszy pokój to dla nas ogromny wydatek. Miałyśmy trochę oszczędności z dorywczych prac, ale to nie wystarczało na kaucję i pierwszy czynsz.

W końcu zadzwoniłam do cioci Iwony, siostry mamy.

– Ciociu… czy mogłybyśmy u ciebie przenocować przez jakiś czas? – zapytałam niepewnie.

– Co się stało? – jej głos był pełen troski.

Opowiedziałam jej wszystko. Ciocia była w szoku.

– Barbara was wyrzuca? Przecież to nie do pomyślenia! – krzyknęła.

– Ona mówi, że potrzebuje być sama…

Ciocia zgodziła się nas przyjąć na kilka tygodni. Przeprowadzka była upokarzająca – pakowałyśmy rzeczy do kartonów pod czujnym wzrokiem mamy, która nie powiedziała ani słowa.

Ostatniego dnia podeszłam do niej.

– Mamo… czy ty naprawdę tego chcesz?

Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Tak. Potrzebuję tego dla siebie.

Nie przytuliła mnie na pożegnanie. Po prostu zamknęła za nami drzwi.

U cioci Iwony było ciasno – mieszkała z mężem i dwójką dzieci w trzypokojowym mieszkaniu na Ursynowie. Spałyśmy z Anią na rozkładanej kanapie w salonie. Było głośno, dzieci płakały nocami, a ciocia próbowała nas pocieszać.

– Wasza mama zawsze była uparta – mówiła pewnego wieczoru przy herbacie. – Ale żeby tak…

Czułam się jak ciężar dla wszystkich wokół. Zaczęłam pracować więcej w kawiarni, Ania dorabiała jako korepetytorka angielskiego. Każda zarobiona złotówka była krokiem do samodzielności.

Po miesiącu znalazłyśmy pokój do wynajęcia na Ochocie – mały, z jednym łóżkiem piętrowym i kuchnią dzieloną z parą studentów z Lublina. Nie było luksusów: grzyb na ścianach, zimna woda rano, wiecznie zatkany odpływ w łazience.

Ale byłyśmy wolne od napięcia w domu mamy.

Mimo to nie mogłam przestać myśleć o niej. Czy była samotna? Czy żałowała swojej decyzji?

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie babcia z Krakowa.

– Dziecko, co się u was dzieje? Twoja mama nie odbiera telefonu.

Opowiedziałam jej wszystko. Babcia była przerażona.

– Barbara zawsze była taka silna… Ale żeby wyrzucić własne dzieci?

Zaczęły się rodzinne narady przez telefon: ciotki, babcie, kuzynki – wszyscy próbowali zrozumieć mamę i przekonać ją do zmiany decyzji. Ale ona nie chciała rozmawiać z nikim.

Minęło kilka miesięcy. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Nie wiedziałam, czy powinnam wracać do domu rodzinnego. W końcu napisałam mamie SMS-a:

„Mamo, czy możemy przyjechać na Wigilię?”

Odpisała krótko: „Nie jestem gotowa.”

Ania płakała całą noc.

Święta spędziłyśmy u cioci Iwony. Było miło, ale czułam pustkę w sercu.

Po Nowym Roku dostałam wiadomość od mamy:

„Potrzebuję czasu. Proszę, nie kontaktujcie się ze mną przez jakiś czas.”

To bolało bardziej niż wyrzucenie z domu.

Przez następne miesiące próbowałam ułożyć sobie życie na nowo. Zaczęłam terapię – psycholożka powiedziała mi coś ważnego:

– Czasem rodzice są tak pochłonięci własnym bólem, że nie potrafią być rodzicami dla swoich dzieci.

Zrozumiałam wtedy, że mama nigdy nie pogodziła się ze śmiercią taty. Że jej decyzja była wołaniem o pomoc, której nikt nie usłyszał na czas.

Minął rok od tamtego dnia. Z Anią wynajmujemy już własną kawalerkę na Pradze-Północ. Pracujemy i studiujemy dalej. Czasem rozmawiamy o mamie – czy kiedyś jeszcze będziemy rodziną?

Ostatnio dostałam od niej list:

„Przepraszam was za wszystko. Nie umiałam inaczej sobie poradzić.”

Czy potrafię jej wybaczyć? Czy można odbudować rodzinę po takim rozstaniu? A może czasem trzeba pozwolić komuś odejść, by sam mógł się odnaleźć?