Nie chcę, żeby moja synowa zarabiała więcej ode mnie – odmówiłam opieki nad wnuczką i nie wiem, czy dobrze zrobiłam
– Mamo, naprawdę nie mamy już wyjścia – głos Pawła drżał, a ja czułam, jak w gardle rośnie mi gula. – Ania dostała propozycję pracy w Warszawie, bardzo dobrze płatną. Ja… ja wciąż szukam czegoś po zwolnieniu. Potrzebujemy, żebyś przez kilka miesięcy zajęła się Zosią.
Patrzyłam na syna, który jeszcze niedawno był moim małym chłopcem, a dziś miał podkrążone oczy i ręce zaciśnięte w pięści. Obok niego stała Ania – moja synowa. Zawsze elegancka, pewna siebie, z tym swoim chłodnym spojrzeniem. Czułam się przy niej jak ktoś gorszy, mniej wykształcony, mniej ważny. I nagle miałabym zostać ich wybawieniem?
– Nie wiem, Paweł… – zaczęłam niepewnie. – Ja mam swoje życie tutaj, ogród, działkę…
– Mamo, proszę cię – przerwał mi. – To tylko kilka miesięcy. Potem wszystko się ułoży.
Ania milczała. Patrzyła na mnie z wyczekiwaniem, ale też jakby z lekką pogardą. Zawsze czułam, że mnie ocenia. Że uważa mnie za prostą kobietę z małego miasta, która nie rozumie wielkiego świata.
Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Przed oczami miałam Zosię – moją wnuczkę, którą widywałam tylko od święta. Była taka radosna, kiedy ostatnio przyjechali na Wielkanoc. Ale czy ja dam radę? Czy nie będę tylko przeszkadzać Ani w jej karierze?
Rano zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina.
– Słyszałam, że synowa chce ci podrzucić dziecko na kilka miesięcy – powiedziała bez ogródek. – Uważaj, bo potem nie będziesz miała życia. Znam takie przypadki.
Zrobiło mi się jeszcze ciężej na sercu. Przez cały dzień chodziłam jak struta. W końcu zadzwoniłam do Pawła.
– Synku… Przemyślałam to wszystko. Nie mogę się podjąć opieki nad Zosią. Mam swoje obowiązki i zdrowie już nie to…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Rozumiem – powiedział w końcu cicho. – Poradzimy sobie jakoś.
Wieczorem zadzwoniła Ania.
– Pani Barbaro – zaczęła oficjalnie. – Chciałam tylko powiedzieć, że bardzo liczyliśmy na pani pomoc. Ale skoro nie może pani nam pomóc, będziemy musieli znaleźć inne rozwiązanie.
W jej głosie słyszałam rozczarowanie i coś jeszcze – może ulgę? Może czuła się lepsza ode mnie? Może bała się, że będę im przeszkadzać?
Przez kolejne dni nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Wszędzie widziałam matki z dziećmi, babcie prowadzące wnuki za rękę. W sklepie spotkałam starą znajomą.
– A co tam u twoich? – zapytała.
– Dobrze… – skłamałam.
W nocy śniło mi się, że Zosia płacze i woła mnie po imieniu. Obudziłam się zlana potem.
Kilka tygodni później dowiedziałam się od Pawła, że Ania dostała tę pracę i zarabia teraz więcej niż kiedykolwiek. Paweł wciąż szuka zatrudnienia i coraz częściej opiekuje się Zosią sam. Słyszę w jego głosie zmęczenie i frustrację.
Czuję się winna. Może powinnam była pomóc? Ale z drugiej strony… Boję się tej nowej roli. Boję się być zależna od synowej, która zawsze miała nade mną przewagę – wykształcenie, pieniądze, pewność siebie.
Czasem łapię się na tym, że zazdroszczę Ani sukcesu. Że nie chcę, by zarabiała więcej ode mnie czy nawet od Pawła. To głupie uczucie, ale prawdziwe.
Ostatnio Paweł zadzwonił i powiedział:
– Mamo, Ania chce ci podziękować za wszystko…
Zabrzmiało to tak, jakby już nie potrzebowali mnie w swoim życiu.
Siedzę teraz sama w kuchni i patrzę na zdjęcie Zosi na lodówce. Może powinnam była przełamać dumę? Może to ja jestem winna temu, że rodzina coraz bardziej się od siebie oddala?
Czy naprawdę zazdrość i lęk przed zmianą są ważniejsze niż miłość do wnuczki? Czy można naprawić coś, co już pękło? Co wy byście zrobili na moim miejscu?