Rozwód na horyzoncie: „Dałam mu ultimatum, bo jego córka z pierwszego małżeństwa wprowadziła się bez zapowiedzi” – Moja walka o własny dom i szacunek
– Nie, nie zgadzam się! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam na środku kuchni, a Andrzej patrzył na mnie z niedowierzaniem. Za drzwiami słychać było stłumione kroki – to Zosia, jego córka z pierwszego małżeństwa, właśnie rozpakowywała swoje rzeczy w pokoju gościnnym.
Jeszcze tydzień temu planowaliśmy z Andrzejem spokojne lato nad jeziorem. Mieliśmy remontować nasz stary dom w Borach Tucholskich, marzyliśmy o wspólnych wieczorach przy ognisku i ciszy, której tak bardzo brakowało nam w Warszawie. Ale wszystko runęło w jednej chwili, gdy Zosia pojawiła się bez zapowiedzi, z walizką i miną zbuntowanej dwudziestolatki.
– Przecież to tylko na chwilę – próbował tłumaczyć Andrzej, ale ja już wiedziałam, że to nieprawda. Zosia nigdy nie robiła niczego „na chwilę”. Od kiedy pamiętam, była obecna w naszym życiu jak cień – zawsze gdzieś obok, zawsze z problemami, zawsze wymagająca uwagi. Ale tym razem było inaczej. Tym razem przyszła i powiedziała: „Zostaję. Nie mam dokąd iść.”
Poczułam się jak intruz we własnym domu. Przez sześć lat budowałam z Andrzejem coś swojego – wspólne rytuały, drobne kompromisy, ciche porozumienia. A teraz miałam dzielić to wszystko z kimś, kto nigdy mnie nie zaakceptował. Zosia patrzyła na mnie z góry, jakbym była tylko przeszkodą na drodze do jej ojca.
Pierwsze dni były koszmarem. Zosia nie wychodziła z pokoju do południa, potem kręciła się po domu w moim szlafroku, zostawiała brudne kubki na stole i słuchała głośno muzyki. Andrzej próbował udawać, że wszystko jest w porządku. „Daj jej czas”, powtarzał. Ale ja czułam się coraz bardziej niewidzialna.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi.
– Tata, ona mnie nie lubi – powiedziała Zosia cicho.
– To nieprawda, Zosiu…
– Wiem, że tak jest. Po co tu jestem? Przeszkadzam wam?
Zacisnęłam pięści. To ja czułam się przeszkodą! To ja musiałam ustępować miejsca komuś, kto nigdy nie próbował mnie poznać.
W końcu nie wytrzymałam. Podczas kolacji rzuciłam sztućce na stół i spojrzałam Andrzejowi prosto w oczy.
– Musimy porozmawiać. Albo ona znajdzie sobie inne miejsce, albo ja wyjeżdżam.
Zapadła cisza. Zosia spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Serio? Wyrzucasz mnie?
– Nie wyrzucam cię – odpowiedziałam drżącym głosem. – Ale to jest mój dom. Nasz dom. I nie możesz po prostu tu wejść i udawać, że wszystko jest w porządku.
Andrzej milczał długo. Widziałam w jego oczach ból i bezradność.
– Nie mogę jej wyrzucić – powiedział w końcu cicho.
– A ja nie mogę tak żyć – odpowiedziałam równie cicho.
Tamtej nocy nie spałam ani minuty. Przewracałam się z boku na bok, słysząc przez cienką ścianę cichy płacz Zosi. Czułam się potworem, ale jednocześnie wiedziałam, że jeśli teraz nie postawię granic, już nigdy nie będę miała swojego miejsca.
Następnego dnia Andrzej próbował ze mną rozmawiać.
– Może spróbujesz ją zrozumieć? Ona naprawdę nie ma dokąd pójść.
– A ty spróbowałeś kiedyś zrozumieć mnie? – zapytałam gorzko. – Przez sześć lat byłam dla niej nikim. Nigdy nie przyszła do mnie po radę, nigdy nie zapytała jak się czuję. Teraz mam poświęcić wszystko dla niej?
Andrzej spuścił wzrok.
– To moja córka…
– A ja jestem twoją żoną! – krzyknęłam. – Czy to się już nie liczy?
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak mgła nad jeziorem o świcie. Unikaliśmy się nawzajem, każde zamknięte w swoim świecie żalu i pretensji. Zosia coraz częściej wychodziła na długie spacery, a Andrzej zamykał się w garażu pod pretekstem naprawiania roweru.
W końcu podjęłam decyzję. Spakowałam walizkę i zostawiłam Andrzejowi kartkę na stole:
„Nie potrafię tak żyć. Jeśli chcesz być ojcem – bądź nim. Ale ja muszę być kobietą, która ma prawo do własnego domu.”
Wyjechałam do siostry do Gdańska. Przez pierwsze dni płakałam bez przerwy. Czułam się winna, egoistyczna, okrutna. Ale potem zaczęłam oddychać pełną piersią. Po raz pierwszy od lat miałam przestrzeń tylko dla siebie.
Andrzej dzwonił kilka razy dziennie. Pisał wiadomości: „Tęsknię”, „Nie wiem co robić”, „Zosia płacze”. Odpisałam mu tylko raz: „Może czas dorosnąć i przestać uciekać przed problemami?”
Minął miesiąc zanim zdecydowałam się wrócić do domu nad jeziorem. Zosia już tam nie było – wyjechała do matki do Poznania. Andrzej wyglądał na starszego o dziesięć lat.
Usiedliśmy razem na tarasie i długo milczeliśmy.
– Przepraszam – powiedział w końcu cicho.
– Ja też przepraszam – odpowiedziałam.
Nie wiem jeszcze czy nasz związek przetrwa tę próbę. Ale wiem jedno: czasem trzeba postawić granice nawet wtedy, gdy boli to najbardziej.
Czy jestem egoistką? Czy miałam prawo walczyć o swoje miejsce? A może powinnam była poświęcić się dla rodziny? Co wy byście zrobili na moim miejscu?