Serce dziesięciolatki: Plan Oli, by zaopiekować się niepełnosprawnym bratem
– Mamo, tato… czy mogę coś powiedzieć? – zapytałam cicho, ściskając w dłoniach róg starego koca. W pokoju panowała cisza, przerywana tylko cichym szumem telewizora, na którym leciały wiadomości. Mama spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem, a tata odłożył gazetę. Grześ leżał obok mnie na kanapie, jego drobne palce bawiły się moimi włosami. Miał wtedy siedem lat i od urodzenia nie mówił, nie chodził samodzielnie. Był moim młodszym bratem i całym moim światem.
– Co się stało, Olu? – zapytała mama, próbując się uśmiechnąć.
Wzięłam głęboki oddech. Od tygodni nosiłam to w sobie. Widziałam, jak rodzice są coraz bardziej zmęczeni. Tata wracał z pracy późno, mama coraz częściej płakała w łazience, myśląc, że nie słyszę. Ale słyszałam wszystko. Słyszałam ich kłótnie o pieniądze, o opiekę nad Grzesiem, o to, że nie mają już siły.
– Chciałabym… chciałabym kiedyś zamieszkać z Grzesiem. Jak będę dorosła. Żebyście nie musieli się martwić – powiedziałam jednym tchem.
Cisza była głośniejsza niż wcześniej. Tata spojrzał na mamę, mama na tatę. Przez chwilę myślałam, że zaraz się roześmieją albo zaczną krzyczeć. Ale nic takiego się nie stało. Mama tylko przytuliła mnie mocno i zaczęła płakać.
– Olu… – wyszeptała – jesteś jeszcze dzieckiem.
– Ale ja chcę! – upierałam się. – Kocham Grzesia. Nie chcę, żeby był sam.
Tata wstał i podszedł do okna. Patrzył przez chwilę na ciemne podwórko naszego bloku na warszawskim Ursynowie. W końcu odezwał się cicho:
– Olu, nawet dorośli czasem nie dają rady…
Nie rozumiałam wtedy wszystkiego. Ale wiedziałam jedno: Grześ był moim bratem i nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Od tamtej pory zaczęłam jeszcze bardziej pomagać mamie. Karmiłam Grzesia, czytałam mu książki, śpiewałam piosenki. Czasem wyobrażałam sobie, że jesteśmy tylko we dwoje – ja i on – i że świat jest prostszy.
W szkole nie mówiłam nikomu o Grzesiu. Bałam się pytań koleżanek: „Czemu twój brat nie mówi?”, „Dlaczego jest inny?”. Raz tylko powiedziałam pani wychowawczyni, że chciałabym zostać pielęgniarką albo lekarzem. Uśmiechnęła się wtedy smutno i pogłaskała mnie po głowie.
Wieczorami rodzice coraz częściej się kłócili. Ostatnio tata powiedział mamie:
– Nie damy rady tak dłużej! Może trzeba oddać Grzesia do ośrodka?
Mama wtedy krzyczała przez łzy:
– Nigdy! To nasze dziecko!
Siedziałam wtedy w swoim pokoju i tuliłam pluszowego misia. Słyszałam każde słowo przez cienką ścianę. Bałam się, że pewnego dnia naprawdę zabiorą Grzesia gdzieś daleko.
Pewnej nocy obudził mnie cichy płacz. To był Grześ. Przysiadłam przy jego łóżku i pogładziłam go po głowie.
– Nie bój się, Grzesiu – szeptałam – zawsze będziemy razem.
Wtedy poczułam coś dziwnego – jakby cały ciężar świata spadł na moje małe ramiona. Ale też poczułam siłę. Wiedziałam, że muszę być dzielna dla niego.
Kilka dni później w szkole była wywiadówka. Mama wróciła z niej blada jak ściana.
– Olu… pani wychowawczyni mówiła, że jesteś zamyślona ostatnio. Że nie bawisz się z innymi dziećmi.
Wzruszyłam ramionami.
– Wolę być z Grzesiem.
Mama usiadła obok mnie na łóżku.
– Olu… kochanie… ty nie musisz być dorosła tak wcześnie.
Ale ja już byłam dorosła. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Wkrótce potem tata stracił pracę. W domu było jeszcze trudniej. Zaczęliśmy oszczędzać na wszystkim – nawet na jedzeniu. Mama była coraz bardziej przygnębiona, a tata zamykał się w sobie.
Pewnego dnia wróciłam ze szkoły i zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z głową w dłoniach.
– Mamo? – zapytałam cicho.
Nie odpowiedziała od razu.
– Olu… czasem myślę, że cię zawodzę jako mama…
Przytuliłam ją mocno.
– Jesteś najlepszą mamą na świecie – powiedziałam szczerze.
Wieczorem usiadłam z rodzicami przy stole i jeszcze raz powtórzyłam swój plan:
– Jak dorosnę, zaopiekuję się Grzesiem. Obiecuję wam to.
Tym razem tata się nie sprzeciwił. Spojrzał tylko na mnie ze łzami w oczach i powiedział:
– Olu… jesteś naszym światłem w tym tunelu.
Od tamtej pory coś się zmieniło. Rodzice zaczęli rozmawiać spokojniej. Mama znalazła grupę wsparcia dla rodziców dzieci z niepełnosprawnościami. Tata zaczął dorabiać jako kierowca nocą. Ja dalej pomagałam przy Grzesiu i uczyłam się najlepiej jak potrafiłam.
Czasem czuję się zmęczona i zła na cały świat. Zazdroszczę koleżankom ich beztroski. Ale potem patrzę na Grzesia i wiem, że jestem mu potrzebna bardziej niż ktokolwiek inny.
Często zastanawiam się: czy dzieci powinny brać na siebie takie ciężary? Czy miłość do rodzeństwa może być aż tak silna? Może ktoś z was zna podobne historie? Jak sobie radzicie z taką odpowiedzialnością?