Gorzka cena wyborów: Opowieść o ojcostwie, rozstaniu i tęsknocie za dawnym życiem
– Naprawdę myślisz, że to takie proste? – krzyknęłam przez łzy, patrząc na Michała, który właśnie trzaskał drzwiami naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Dzieci spały w swoich pokojach, a ja czułam, jakby świat właśnie się zawalił.
W głowie miałam mętlik. Przez lata wierzyłam, że jesteśmy silni – ja, Michał i nasze dzieci: sześcioletni Kuba i czteroletnia Zosia. Ale życie nie jest bajką. Kiedy sędzia ogłaszał rozwód, Michał z dumą zapewniał wszystkich, że będzie najlepszym ojcem na świecie. Jego adwokatka, pani Szymańska, malowała obraz idealnej rodziny po rozstaniu: „Michał jest oddanym tatą, dzieci będą szczęśliwe”. Wszyscy kiwali głowami. Nawet ja chciałam w to wierzyć.
Pierwsze tygodnie po rozwodzie były jak jazda bez trzymanki. Michał zabierał dzieci na lody do Łazienek, zabawiał je opowieściami o smokach i rycerzach. Kuba wracał podekscytowany: „Mamo, tata powiedział, że pojedziemy nad morze!” Zosia tuliła się do mnie wieczorami i pytała: „A tata przyjdzie jutro?”
Ale potem przyszła codzienność. Michał miał dzieci przez połowę tygodnia. Szybko okazało się, że nie radzi sobie z porannym wstawaniem, śniadaniami i przedszkolnymi przedstawieniami. Pewnego ranka zadzwonił do mnie z paniką w głosie:
– Anka, gdzie są te cholerne rajstopy Zosi? Ona płacze, Kuba nie chce jeść kanapek! – wrzeszczał do słuchawki.
– W szufladzie pod łóżkiem! – odpowiedziałam zmęczonym głosem. – Michał, musisz się nauczyć ogarniać takie rzeczy.
– Nie jestem do tego stworzony! – rzucił i rozłączył się.
Z czasem coraz częściej prosił mnie o zamianę dni. „Mam ważne spotkanie”, „Jestem chory”, „Muszę odpocząć”. Dzieci zaczęły pytać: „Dlaczego tata nie przychodzi?”
W pracy ledwo trzymałam się na nogach. Szefowa patrzyła na mnie z politowaniem:
– Aniu, musisz zadbać o siebie. Nie możesz ciągle brać wolnego przez dzieci.
Ale jak miałam to zrobić? Kiedy Zosia zachorowała na ospę, Michał nawet nie zadzwonił. Przysłał SMS-a: „Nie dam rady dziś odebrać dzieci. Przepraszam.”
Wieczorami siadałam na kanapie i płakałam w ciszy. Czułam się oszukana – przez niego, przez system, przez własne nadzieje. Moja mama powtarzała: „Daj mu czas, Aniu. Może się ogarnie.” Ale ja widziałam coraz większy dystans w oczach Kuby i Zosi.
Pewnego dnia Kuba wrócił od taty smutny i zamknięty w sobie.
– Co się stało? – zapytałam delikatnie.
– Tata powiedział, że tęskni za swoim dawnym życiem… Że kiedyś było fajniej.
Zamarłam. Jak można tak mówić dziecku?
Wieczorem zadzwoniłam do Michała.
– Co ty mu nagadałeś? – syknęłam przez telefon.
– Anka… Ja nie daję rady. To wszystko mnie przerasta. Chciałem być dobrym ojcem, ale… Ja nie wiem jak! Brakuje mi wolności. Brakuje mi ciebie nawet…
Przez chwilę milczałam. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: nasze pierwsze randki na Polach Mokotowskich, narodziny Kuby, wspólne święta u teściów w Lublinie. Czy naprawdę wszystko musiało się tak skończyć?
Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. O alimenty, o opiekę nad dziećmi, o to, kto ma prawo do rodzinnego mieszkania. Michał coraz częściej znikał – tłumaczył się pracą albo nową pasją: bieganiem po lesie Kabackim.
W końcu przestałam liczyć na jego pomoc. Sama prowadziłam dzieci do przedszkola, sama odbierałam je z zajęć baletu i piłki nożnej. Wieczorami czytałam im bajki i tłumaczyłam świat.
Ale dzieci tęskniły za ojcem. Kuba zamknął się w sobie, Zosia zaczęła moczyć łóżko w nocy. Psycholog szkolna mówiła: „To typowe reakcje na rozpad rodziny.”
Czułam się winna wszystkiemu – że nie umiałam utrzymać rodziny razem, że Michał nie dorósł do roli ojca, że moje dzieci cierpią przez nasze decyzje.
Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem pod sklepem spożywczym.
– Michał… – zaczęłam niepewnie.
Wyglądał na zmęczonego i starszego niż pamiętałam.
– Anka… Przepraszam cię za wszystko. Myślałem, że dam radę być tym ojcem z reklam… Ale ja nie potrafię żyć bez wolności. Dzieci są dla mnie ważne, ale… Ja sam siebie nie rozumiem.
Patrzyłam na niego z mieszaniną żalu i gniewu.
– A dzieci? One cię potrzebują!
– Wiem… Ale chyba nie jestem tym człowiekiem, którym chciałem być.
Odwrócił się i odszedł w deszczu. Stałam tam długo, czując jak łzy mieszają się z kroplami deszczu na mojej twarzy.
Dziś minęły już dwa lata od rozwodu. Dzieci dorastają szybciej niż bym chciała. Michał widuje je rzadko – czasem zabierze Kubę na mecz Legii albo pójdzie z Zosią na lody do Wedla. Ale to już nie jest ten sam tata co kiedyś.
Często zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy można nauczyć kogoś odpowiedzialności? Czy dzieci kiedyś mi wybaczą?
Patrzę na siebie w lustrze i pytam: czy samotność jest ceną za szczerość wobec siebie? Czy lepiej żyć w iluzji szczęścia czy w prawdzie o własnych słabościach?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?