Miłość, która boli: Opowieść o opiece nad dziadkiem i poczuciu winy, które nie daje mi spokoju

— Znowu nie przyniosłeś mi herbaty! — głos dziadka rozbrzmiewa w kuchni, a ja czuję, jak moje serce zaciska się z irytacji i bezsilności. Stoję przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując domyć przypalone resztki z garnka. Wiem, że zaraz wybuchnę. — Dziadku, prosiłeś o kawę pięć minut temu. — Odpowiadam z trudem powstrzymując łzy. — Przyniosę ci herbatę za chwilę, dobrze?

On milknie, ale czuję na sobie jego spojrzenie. To spojrzenie pełne oczekiwania i rozczarowania. Mam 32 lata, nazywam się Marta Nowak i od dwóch lat moje życie kręci się wokół opieki nad dziadkiem. Dziadek Jan ma 94 lata. Dwa lata temu przewrócił się w łazience i złamał kręgosłup. Przez kilka miesięcy leżał przykuty do łóżka, a ja byłam przy nim dzień i noc. Potem powoli zaczął chodzić, ale już nigdy nie wrócił do dawnej sprawności.

Zawsze był dla mnie bohaterem. Opowiadał historie z wojny, uczył mnie jeździć na rowerze i robić najlepsze naleśniki na świecie. Ale teraz… teraz jest jakby innym człowiekiem. Często jest rozdrażniony, zapomina słowa, czasem nie poznaje mnie rano. Zdarza się, że krzyczy na mnie bez powodu albo płacze przez pół nocy. A ja? Ja coraz częściej czuję się jak więzień we własnym domu.

Moja mama, jego córka, mieszka w Niemczech. Dzwoni raz w tygodniu i pyta: „Jak sobie radzicie?”. Zawsze odpowiadam: „Dobrze, mamo”, choć to kłamstwo. Ona mówi: „Jesteś dzielna”, a ja mam ochotę rzucić telefonem o ścianę. Gdzie była jej dzielność, kiedy trzeba było podjąć decyzję o opiece nad dziadkiem? Zostawiła wszystko na mojej głowie.

Czasem przychodzi ciocia Basia. Przynosi sernik i mówi: „Oj Marta, jak ty to wytrzymujesz? Ja bym nie dała rady”. Potem siada na godzinę przy dziadku, robi mu zdjęcie na Facebooka i wychodzi z ulgą wypisaną na twarzy. A ja zostaję sama z jego potrzebami, pieluchami, lekami i niekończącymi się pretensjami.

Najgorzej jest wieczorem. Kiedy kończę sprzątać kuchnię i siadam na chwilę z książką, słyszę jego wołanie: „Marta! Pomóż mi!”. Wtedy odkładam wszystko i idę do niego. Czasem naprawdę potrzebuje pomocy — podać wodę, poprawić poduszkę, zmienić pościel. Ale czasem po prostu chce, żebym była obok. Bo się boi. Bo czuje się samotny.

Pamiętam jedną noc szczególnie wyraźnie. Była burza, pioruny waliły za oknem. Dziadek obudził mnie krzykiem: „Nie zostawiaj mnie! Oni tu są!”. Wbiegłam do jego pokoju i zobaczyłam go skulonego pod kołdrą jak dziecko. Usiadłam przy nim i trzymałam za rękę do rana. Wtedy poczułam coś dziwnego — mieszaninę czułości i gniewu. Bo przecież ja też się boję. Boję się o niego, ale też o siebie — że już nigdy nie będę miała własnego życia.

Próbowałam rozmawiać z rodziną o pomocy. Brat powiedział: „Nie mogę, mam pracę”. Ciocia: „Ja mam swoje zdrowie”. Mama: „Może znajdziesz jakąś opiekunkę?”. Ale kogo stać na opiekunkę za 5 tysięcy miesięcznie? Zresztą dziadek nie chce nikogo obcego w domu.

Czasem myślę o domu opieki. Ale wtedy widzę jego oczy — takie smutne i pełne lęku — i wiem, że nie potrafiłabym tego zrobić. On zawsze był dla mnie rodziną, a teraz ja jestem dla niego wszystkim.

Ale czy to sprawiedliwe? Czy mam prawo czuć złość? Czy jestem złą wnuczką, skoro czasem marzę tylko o tym, żeby wyjść z domu i nigdy nie wrócić?

Ostatnio coraz częściej płaczę w łazience. Chowam się przed dziadkiem i przed sobą samą. Bo przecież powinnam być silna. Powinnam być wdzięczna za to, że jeszcze go mam. Ale jestem tylko człowiekiem.

Kilka dni temu przyszła do mnie koleżanka ze studiów, Ania. Usiadłyśmy w kuchni przy herbacie (tej samej, której dziadek ciągle się domaga) i powiedziałam jej wszystko — o zmęczeniu, o żalu do mamy, o tym, że czasem nienawidzę własnego życia. Ania popatrzyła na mnie ze współczuciem i powiedziała: „Marta, masz prawo czuć wszystko to, co czujesz”.

Te słowa były jak plaster na ranę. Ale rana została.

Dziś rano dziadek poprosił mnie o pomoc przy goleniu. Drżały mu ręce, więc delikatnie prowadziłam maszynkę po jego policzku. Spojrzał na mnie nagle bardzo poważnie i powiedział: „Wiesz… przepraszam cię za wszystko”.

Zatkało mnie. Nie wiedziałam co powiedzieć. Po prostu go przytuliłam.

Wieczorem znów usiadłam w kuchni sama ze swoimi myślami. Czy można być dobrym człowiekiem i jednocześnie mieć dość własnej rodziny? Czy ktoś z was też tak ma? Czy to normalne czuć tyle sprzecznych emocji naraz?